Bitwa na pomarańcze
- OtoItalia
- 5 mar
- 4 minut(y) czytania

Za nami długi, jak zawsze, okres karnawału. Szczególnie we Włoszech jest on obchodzony hucznie, kolorowo, z należytą pompą, ale i zachowaniem tradycji. Okazuje się, że jego zwieńczenie dla wielu paradoksalnie nie jest zbyt słodkie, tylko dotkliwe, a wręcz bardzo niebezpieczne.
Myśląc o karnawale, pojawiają się od razu w głowie skojarzenia związane z Wenecją i jej słynnymi maskami. Są jednak miejsca, niekomercyjne i nieznane przeciętnemu turyście, w których wydarzenie to celebruje się w zgoła inny sposób. Mieszkańcy niewielkiego miasteczka Ivrea w Piemoncie, w prowincji Turyn, zrezygnowali z weneckiego blichtru tego wydarzenia, a i tak dzięki swojemu oryginalnemu pomysłowi, zasłynęli na całą Europę. Punktem kulminacyjnym zakończonego wczoraj, trwającego zaś prawie dwa miesiące, barwnego wydarzenia, była tam jak zwykle słynna bitwa na pomarańcze. To najbardziej wyczekiwane, szalone przedsięwzięcie, odbywa się corocznie w trzy ostatnie dni karnawału, czyli w niedzielę, ostatni poniedziałek i ostatni wtorek tego święta, planowo po południu. Oprócz tubylców, w akcji chętnie bierze udział rokrocznie także kilkanaście tysięcy przyjezdnych, którzy również narażeni są na oberwanie cytrusem. Początki tej tradycji nie są do końca wyjaśnione, ale prawdopodobnie sięgają XIX wieku, kiedy to dochodziło do zabawnych potyczek między ludźmi w powozach a gapiami sterczącymi na balkonach, niedaleko historycznych ulic. Początkowo przedmiotem bitwy miała być fasola, gdyż wedle średniowiecznej legendy, tamtejszy władca ofiarował mieszkańcom jałmużnę właśnie w postaci tej strączkowej rośliny, a ci w odwecie zaczęli miotać nią z okna na ulicę. Inne podanie, z XII wieku, mówi o córce młynarza, która nie tylko odrzuciła starania bogatego despoty, ale ucięła mu głowę, uwalniając miasto od tyrańskich rządów. Pomarańcza przypominać miała właśnie o jego głowie.

Z czasem zaczęto rzucać także owocami, warzywami, migdałami czy kwiatami, co praktykowały najczęściej zalotnice, próbujące trafić upatrzonego przez siebie podróżnika. I właśnie symbol takich umizgów stanowiła pomarańcza - egzotyczny owoc pochodzący z odległej Nicei. Tradycja nabrała rozpędu być może także z powodu jego krwistego niekiedy koloru, kojarzącego się wielu z przelaną krwią w okresie wojen, rewolucji aż po Risorgimento (Zjednoczenie Włoch). Na początku XX wieku normą stało się rzucanie już samych pomarańczy. Po II wojnie światowej zaś powstawały drużyny, których zadaniem było trafienie owocem w powóz. Przypadkowo powstałą inicjatywę natychmiast sprowadzono do legendarno-historycznego kontekstu karnawału i postanowiono powołać obozy stojących na platformach bandytów, celujących materiałem do pieszych, tworząc symbolikę walki ludu ze szlachtą. Pierwsze takie grupy powstałe pod koniec lat 40., zaczęły koszarować się w robotniczych ośrodkach, przyjmując własne, groźnie brzmiące nazwy. Aktualnie bitwa toczy się w centrum miasta, na jego głównych placach, pomiędzy wspomnianymi platformami. Malowniczo udekorowane wozy są ciągnięte przez parę lub czworo koni, a każdy taki pojazd mieści od 10 do 12 chronionych odpowiednimi kostiumami, oraz siejącymi postrach maskami z żelaznymi kratami, pomarańczowych miotaczy, skupionych w drużynach zwanych aranceri. Atakujący przyzwyczaili się już do wypuszczania pocisków oburącz, co podobno zwiększa siłę rażenia. Tysiące stojących na wybrukowanym placu oponentów, za cel stawia sobie trafienie okrągłymi owocami w jadące wozy, a nade wszystko w znajdujących się na nich przeciwników. Noszą oni kolorowe kostiumy, ze specjalnym wcięciem z przodu, by pomieścić w nim jak najwięcej materiału strzelniczego. Ich gorsze położenie oprócz braku przemieszczania, polega też na tym, że nie są wyposażeni w ochronne stroje, jak ci z pojazdów. Nie są jednak na straconej pozycji, gdyż komisja przyglądająca się przez trzy dni, aż do Tłustego Wtorku (we Włoszech pączki je się tak jak u nas w czwartek, natomiast we wtorek Włosi zajadają się ogólnie słodkościami), tym soczystym zmaganiom, w wyłonieniu zwycięskiej strony bierze pod uwagę ambicję, zapał, technikę, czy nawet lojalność w zespole.

Nie ma co ukrywać, że liczne zdjęcia, nagrania i relacje z wydarzenia w środkach masowego przekazu, doprowadziły do zwyżki popularności wydarzenia, a co za tym idzie, do uczestnictwa w nim coraz większej rzeszy turystów. W zeszłym roku wzięło w nim udział około 9200 miotaczy, skorzystano zaś z 52 konnych powozów. Do miasta specjalnie na tę paradę zjechało ponad 35 tysięcy osób, w tym wielu zagranicznych turystów. Wokół tej tradycji narosło sporo kontrowersji związanych z rzekomym marnotrawstwem jedzenia. W rzeczywistości pomarańcze, które pod koniec dnia tworzą obraz zasypanych ulic i placów miasta, nie nadają się do spożycia, podlegają więc rozdrobnieniu, a po wysprzątaniu batalistycznych miejsc, pozostałości są zbierane, ulegają recyklingowi i zostają przeznaczone do produkcji kompostu. Krytykuje się także niebezpieczne zajścia podczas bitwy, która kończy się nierzadko odwiezieniem niektórych soczyście trafionych uczestników do szpitala. Dla wyobrażenia podam, że już pierwszego dnia zeszłorocznej naparzanki, rannych zostało aż 127 śmiałków.
Tak było pierwszego dnia tegorocznego święta:
https://www.youtube.com/watch?v=do_0-U2HyT0&ab_channel=LocalTeam Oprócz odważnych, partycypujących w bitewnej trylogii, jest też cała masa obserwujących akcję, którzy zakładają uprzednio kupioną czapkę frygijską oznaczającą wyłączenie z pojedynku. Mimo chowania się za specjalnie przygotowaną przez miasto siatką, w ferworze walki nawet bierni ciekawscy nie mogą być pewni, że wyjdą z tego chaosu bez szwanku. A za nawet taki niepełny komfort muszą słono zapłacić – ok. 100 euro. Organizatorzy poinformowali, że w 2024 roku na piemonckie widowisko sprzedali ponad 17 tysięcy biletów, i to tylko dla przyjezdnych, bo Włosi mogą oglądać je bezkosztowo.
Żeby do całej akcji w ogóle mogło dojść, potrzeba mniej więcej 200 ton pomarańczy, które w większości pochodzą z Sycylii, a od 10 lat ich dostawca musi wykazywać, że ich uprawy są wolne od mafijnych powiązań. Przed sokiem z tak dużej liczby cytrusów bronią się pobliskie kawiarnie i restauracje, zabezpieczając swoje meble i ściany kartonami, a nawet folią malarską.
Włoska walka na pomarańcze jest największą tego typu rywalizacją na żywność w tym kraju. Jeszcze bardziej spektakularne jest jednak obchodzone w ostatnią środę sierpnia w Hiszpanii święto La Tomatina, podczas którego przedmiotem obrzucania staje się pomidor. Oba nietypowe przedsięwzięcia generują ogromne zainteresowanie, czego efektem jest przyjazd tysięcy zagraniczniaków specjalnie w tej sprawie. Battaglia delle arance ma za to ten walor, że domyka tak popularny we Włoszech hałaśliwy okres karnawału, przenosząc znów miasteczko w fazę wyciszenia i cierpliwego wyczekiwania na kolejny rok słodkiej rywalizacji.
Aż bym się napił soczku pomarańczowego 😋
ciekawe, w hiszpanii to też jest nawet bitwa winna, oblewania się winem w la roja, festiwal wina haro.😎