Dwa razy więcej przyjezdnych niż mieszkańców, czyli realia życia w historycznej części Wenecji
- OtoItalia
- 8 sty
- 5 minut(y) czytania
Zaktualizowano: 4 mar

Miasto zakochanych, miasto na wodzie czy z włoskiego La Serenissima – to tylko niektóre z określeń przypisanych europejskiej mekce turystycznej, jaką bez wątpienia jest Wenecja. O ile pierwsze z nich, potwierdzone w powiedzeniu przez pisarza i aforystę, Dino Segre, oraz drugie, odnoszące się do samej koncepcji budowy miasta, są ponadczasowe, o tyle słowo „najspokojniejsza” będąca tłumaczeniem tego ostatniego zwrotu, wydaje się być od dłuższego czasu pokryte rdzą.
Historyczna część miasta, zwana w języku Dantego centro storico, ze swoimi licznymi kanałami i wielowiekowymi budynkami z pewnością nigdy nie straci wyjątkowego uroku, jednak z rozmaitych powodów coraz mniej tubylców nazywa ją dziś domem. Miasto stoi przed wieloma wyzwaniami, takimi jak podnoszący się poziom wody i nierzadkie powodzie, co znacząco utrudnia funkcjonowanie tam osiadłym. Jakby tego było mało, nieustannie rosnąca liczba turystów przyczyniła się do wzrostu kosztów utrzymania, wypychając wielu mieszkańców na obrzeża. Populacja w widoczny sposób się zmniejszyła, co przy szaleńczym napływie zwiedzających doprowadziło do utraty kontroli nad zrównoważoną ich liczbą.
Z danych wynika, że w 2022 r. stolicę regionu Wenecja Euganejska zamieszkiwało ok. 258 tys. osób. W tym samym czasie przybyło w to miejsce około 9 milionów obcokrajowców. Warto przy tym zaznaczyć, że przed okresem covidowym, według różnych źródeł, liczba ta sięgała nawet 20-30 mln, do czego w czasie postpandemicznym następuje powrót. Zeszłego lata Wenecja należała do grona najbardziej zatłoczonych miast w Europie, co dało średnio wynik 21 turystów na jednego mieszkańca. W powszechnej świadomości stranierich (z wł. „cudzoziemców”), na kanwie znanego z filmów obrazu miasta, funkcjonuje błędne wyobrażenie Wenecji, wyłącznie jako miejsca pełnego gondoli, kanałów i starych mostów, utrwalane zresztą poprzez umieszczanie na pocztówkach zdjęć jedynie z jej historycznego centrum. Tymczasem w innych rejonach nie brakuje biednych, szarych uliczek, bowiem miasto obejmuje też stały ląd – Terraferma, gdzie obecnie mieszka zdecydowana większość wenecjan. Będąc bardziej precyzyjnym, dla 80% z nich miejscem bytowania nie jest ta historyczna, turystyczna Wenecja, tylko jej druga strona. Aktualnie zaledwie 50 tys. osób ze wspomnianego ponad ćwierć miliona może pozwolić sobie na osiedlenie się w tej atrakcyjnej dzielnicy.

Dziś Wenecja jest drugim, po Rzymie, najchętniej odwiedzanym miastem we Włoszech. Zanim jednak doszło do jej zurbanizowania, była zwykłą wioską rybacką, a dopiero w V wieku ludzie zdecydowali się zbudować konstrukcje na podmokłym, bagiennym wręcz, terenie weneckich wysp. W okresie średniowiecza stała się jednym z najważniejszych imperiów morskich na świecie, między innymi dzięki znakomitemu położeniu nad Adriatykiem, z dostępem do hegemonów handlowych owych czasów, takich jak chociażby Konstantynopol (za sprawą jej okrętów, w XIII wieku doszło do zdobycia miasta znanego obecnie jako Stambuł). Obraną ścieżkę rozwoju z powodzeniem kontynuował pochodzący z Wenecji słynny kupiec i odkrywca, Marco Polo, którego profesja, na którą składał się także handel dalekobieżny, cieszyła się wówczas największym prestiżem. Bycie centrum handlowym świata, a przez to potęgą gospodarczą, skończyło się jednakże wraz z nadejściem XX wieku, dlatego zainwestowano w wartość historyczną, czyli m.in. konserwację zabytków. Na początku wydawało się to pozytywną zmianą, jednak z czasem dynamika miasta zaczęła ewoluować wraz ze wzrostem ruchu turystycznego, aż w końcu doszliśmy do czasów obecnych, gdy utrzymanie zabytkowych budowli staje się niezwykle kosztowne, a na dodatek surowe przepisy konserwatorskie utrudniają ich renowację.
W mieście oglądać można około 400 mostów; składa się ono ze 118 wysp, z czego dwie najsłynniejsze to Burano, słynące z kolorowych koronek, bajkowego krajobrazu oraz, mniej znanej od tej w Pizie, krzywej wieży, a także Murano – kojarzone przede wszystkim z produkcją wyrobów ze szlachetnego szkła. Niestety takiego luksusowego asortymentu w części historycznej omawianej konurbacji zaczyna brakować. Małe sklepiki z ręcznie robionymi, drogimi pamiątkami, zostały wypchnięte przez tanie, proste, żeby nie powiedzieć - kiczowate wyroby, likwidując w ten sposób nawet zwykłe sklepy spożywcze. Taki zjazd jakości towarów spowodowany jest rzecz jasna niepohamowanym najazdem słabo zorientowanych, toteż niewymagających wycieczkowiczów, którzy według opowieści jednego z wenecjan, będąc na miejscu, w nie jednostkowych przypadkach wyrażają zdziwienie, że miasto nie znajduje się pod wodą. Może i za niespełna 200 lat Wenecja podzieli los mitycznej Atlantydy, jednak zanim to się stanie, miejscowi chcieliby zaznać odrobiny spokoju. Tymczasem co rusz narzekają na stale zatłoczone place, przez które przejście zajmuje godziny, co przy ruchu gondolowym tylko potęguje skalę problemu. Podobnie dużo czasu trzeba poświęcić na zajęcie stolika w dobrze położonej restauracji. Takie niepomyślne okoliczności doprowadziły do zarysowania się stosunku liczby turystów do liczby mieszkańców w głównej części miasta w postaci 2:1, co stało się przyczynkiem do zmiany infrastruktury znanego z karnawałowych masek miejsca.

Właściciele hoteli, jak i prywatnych mieszkań, zaczęli gwałtownie podnosić ceny, rozumiejąc, że większy potencjał zarobkowy tkwi w przyjezdnych aniżeli tubylcach. Poprzez naturalne następstwo tej konwersji, od lat tam urządzeni, zaczęli sukcesywnie opuszczać dotychczasowe miejsce egzystencji, nie spodziewając się po nim świetlanej przyszłości. Trend ten widoczny jest w zasadzie od połowy XIX wieku; coraz mniej rodowitych wenecjan stać było na mieszkanie w słynnej części historycznej, aż w końcu doszło do podwojenia czynszu za lokum (dla przykładu z 800 euro do 1500 od rodziny), co zmusiło młodsze pokolenia do wysiedlenia się z tej strefy. Efektem tego, każdego roku 1200 mieszkańców żegna Wenecję, co daje średnio odpływ ponad trzech osób dziennie.
Wobec tak niekorzystnie zmieniającego się krajobrazu społecznego, nawet UNESCO zainteresowało się sprawą, uznając Wenecję za jedno z najgorzej zarządzanych miejsc, i grożąc wpisaniem miasta na listę obiektów dziedzictwa kulturowego zagrożonych poważnymi zniszczeniami. Bierny nie pozostał także burmistrz, Luigi Brugnaro, który podkreśla, że nie chce, żeby miejsce, nad którym sprawuje władzę, skończyło jak Barcelona, gdzie tamtejsi wywieszają na balkonach prześcieradła z hasłami typu „tourists go home”. To właśnie dlatego wprowadził szereg zmian w funkcjonowaniu zarządzanego przez niego układu miejskiego.

Pierwszą podjętą decyzją było ustanowienie zakazu zatrzymywania się ogromnych statków pasażerskich w tej części oraz zakazu przepływu przez kanał Giudecca, przez który obecnie przepływają tylko statki średniej wielkości. Najgłośniejszym novum było jednak wprowadzenie opłaty turystycznej, z której zwolniono jedynie krewnych wenecjan, studentów, ludzi pracujących nad laguną i turystów zatrzymujących się w tamtejszych hotelach. Eksperyment, który wymagał od pozostałych gości, powyżej 14. rż., rejestracji na przeznaczonej do tego stronie internetowej, i obligatoryjnej opłaty za wjazd na teren miasta, trwał od kwietnia do połowy lipca ubiegłego roku. Każdy, kto nie zostawał na nocleg, zmuszony był płacić 5 euro, a ten, kto nocował w centro storico, musiał zarezerwować przyjazd (w pierwszym dniu zrobiło to 113 tys. osób, a 40 tys. zatrzymało się w hotelach) i uiścić opłatę za zwiedzanie głównej wyspy, z czego zyski przeznaczane zostały na polepszanie warunków życia w tej dzielnicy. Co ciekawe, jest to pierwsze miasto w Italii regulujące wynajem krótkoterminowy oraz posiadające własny system rezerwacji. Ponoć ten rodzaj cła wprowadzony w zeszłym roku ma być w bieżącym zróżnicowany od 5 do 10 euro, w zależności od długości pobytu. Kolejna aktualizacja przepisów, mająca zastosowanie od ubiegłego czerwca, mówi o tym, że grupy oprowadzane po mieście przez przewodników, nie mogą liczyć więcej niż 25 osób, a w trakcie zwiedzania zabronione jest zatrzymywanie w wąskich uliczkach, na mostach i w przejściach. Nie można nawet używać głośników, bo to powoduje zamieszanie i przeszkadza innym.

Wszelkie działania zaproponowane przez osoby decyzyjne mające na celu poprawę jakości życia mieszkańców Wenecji, skierowane są przeciwko nadmiernemu i niezrównoważonemu ruchowi turystycznemu. Obrazem zmian mógłby być choćby mniejszy strumień cudzoziemców przepływających przez przestrzeń pomiędzy Calle della Mandola a Campo Santi Apostoli, co byłoby dowodem na korektę przepustowości w głównych punktach północnej metropolii. Trzeba o to walczyć już teraz, żeby za jakiś czas Wenecja stała się „najstarszym miastem przyszłości” (oksymoron wymyślony przez Renato Brunettę, byłego ministra administracji publicznej). Dzięki zdecydowanej reakcji władz, mieszkańcy mogą żyć nadzieją, że sytuacja w obrębie Placu św. Marka wreszcie się poprawi. Z przymrużeniem oka można zacytować w tym miejscu Woody'ego Allena, który o Wenecji powiedział kiedyś: "To najbardziej romantyczne miejsce na świecie, ale jest jeszcze lepsze, gdy nikogo tam nie ma".
bardzo ciekawy artykuł z wieloma szczegółami
Ciekawy, interesujący i świetnie napisany artykuł z klimatycznymi zdjęciami